niedziela, 15 listopada 2015

Jak zaczarować listopad


Listopad był dla mnie od zawsze najgorszym miesiącem w roku! Liście już dawno zdążyły pospadać z drzew, próżno można szukać śniegu, więc cały świat w listopadzie jest szary i brzydki. Poranne mgły w Krakowie są dodatkowo ubrane w porządną dawkę smrodliwego smogu, więc nigdy nie widać słońca. A bez słońca ciężko zabrać się do jakiejkolwiek aktywności...

Tak, tak listopad to dla mnie zazwyczaj prawdziwy koszmar. Lubię tylko urodziny mojego brata - kocham dawać mu prezenty i jeść tort, który przygotowuje moja Mama   -> jeśli chcesz poznać historię tortów w moim rodzinnym domu zapraszam do posta o torcie niezgody!
W tym roku postanowiłam powalczyć z chandrą, która powoli zaczęła się wlewać do mojej głowy i serca razem z pierwszym atakiem gęstej jesiennej mgły. Powiedziałam STOP! Wzięłam się w garść i w ostatnim czasie zrobiłam dużo naprawdę fantastycznych rzeczy i szczerze polecam wszystkim.



ROOM ESCAPE W KRAKOWIE


O takiej rozrywce dowiedziałam się z bloga Style Digger i od razu zapragnęłam zrobić to samo. Zapytałam dwójkę znajomych, znalazłam dogodny termin i nic nie mówiąc Tomkowi (randka niespodzianka) zarezerwowałam miejsce w pokoju, z którego w ciągu 60 min mieliśmy się wydostać. Do rozwiązania zagadek niezbędna jest praca zespołowa, dlatego każde kolejne otwarcie kłódki i każdy złamany szyfr witaliśmy salwami śmiechu i prawdziwą radością. Naprawdę bardzo mi się podobało! Doskonała rozrywka, trochę intelektualnej gimnastyki, trochę rywalizacji, trochę emocji. Przez 50 minut napełniłam się po brzeg pozytywną energią, a dobry humor nie opuszczał mnie jeszcze drugiego dnia! Nie jest to najtańsza rozrywka na  świecie, bo wejście do pokoju kosztuje 100 zł niezależnie od ilości osób, ale mimo wszystko gorąco polecam taką aktywną formę spędzania czasu!


Źródło!


SPECTRE


Jestem wielką fanką filmów o agencie 007. Chociaż ciężko było mi się na początku przekonać do Daniela Craiga i jego nieszablonowej urody, teraz uważam, że jest doskonały i naprawdę wzbogacił graną przez siebie postać. Sam Spectre podobał mi się mniej niż Skyfall (który swoją drogą jest odrobinę marudny), ale uważam, że warto wybrać się na ten film do kina. Mnóstwo realistycznych scen walki, świetne efekty specjalne, dobrze dobrana ścieżka dźwiękowa, naprawdę piękne obrazy i ujęcia, a do tego wszystkiego dwa płomienne romanse. Kto chciałby zostać dziewczyną Bonda, ręka w górę! Bond, M, Q - świetne kreacje. Rozczarowały mnie 2 rzeczy, a właściwie dwóch aktorów - Christoph Waltz, który drugi raz zagrał Hansa Landę i Andrew Scott, który jeszcze raz został Moriartym. Wtórne, nieciekawe i przewidywalne kreacje. Chociaż fabuła była nieco naciągana i chwilami pojawiały się niedociągnięcia, film ogląda się bardzo przyjemnie - koniecznie  w kinie lub na wielkim ekranie!


RESTAURACJA PINO


W zeszłą sobotę umówiliśmy się z grupą znajomych na kolację i chociaż Kraków restauracjami stoi, znalezienie wolnego stolika dla 8 osób graniczyło z cudem. Nie było miejsca ani w Bistro 11, ani Rzeźni, ani Zazie. Zdecydowaliśmy się na Restaurację PINO, która mieści się na ul. Szczepańskiej 4. Piękne i naprawdę stylowe wnętrze: czerwone cegły, ciepłe drewno, białe ściany, kolorowe krzesła i otwarta kuchnia, gdzie można poobserwować krzątających się kucharzy. Od razu bardzo spodobał mi się ten industrialny klimat. Karta standardowa, wszystko co aktualnie jest modne i podawane w wielu restauracjach: mule, burgery, tatar, makarony i pizza. Ja zdecydowałam się na pieczoną makrelą z zielonymi warzywami i sosem z jabłek z curry, a Tomasz zamówił policzki wieprzowe, 2 moje koleżanki jadły mule w sosie winno-śmietanowym, ktoś zamówił pizzę, a ktoś inny makaron. Jedzenie było smaczne (no może nie na 5, ale mocną 4), obsługa miła i zaangażowana. Po pysznym Aperol Spritz wszystko wydawało mi się jeszcze piękniejsze! 
Wizyta w restauracji ze znajomymi to naprawdę fajny pomysł na spędzenie wolnego wieczoru, zwłaszcza w tak klimatycznym miejscu jak PINO. 




ŚNIADANIE W CHARLOTTE


Szczerze przyznam, że nie rozumiałam dotąd fenomenu tej modnej śniadaniarni. Jedni chwalili nad życie, inni odradzali, a jeszcze inni śmiali się w głos na wspomnienie bułki tartej z chleba Charlotte (podobno za 15 zł). Wspólnie z 3 koleżankami wybrałam w wolne przedpołudnie 11 listopada do Charlotte, aby sprawdzić o co tyle hałasu. 2 moje koleżanki to nowicjuszki w tej materii tak jak ja, ale Paulina (prawdziwa hipsterka) zna to miejsce doskonale. Wszystkie skusiłyśmy się na klasyczny śniadaniowy zestaw (kawa, koszyk pieczywa i konfitura lub krem) i rozkoszowałyśmy się wspólnie spędzonym czasem. Pieczywo bardzo mi smakowało,  konfitury (malinowa, truskawkowa i pomarańczowa) też. Szczególnie zapadnie mi w pamięć krem z białej czekolady - w połączeniu z nieziemsko dobrym rogalikiem będzie mi się śnić po nocach, pycha. Za 15 zł jest to naprawdę sycące i smaczne śniadanie, na pewno wrócę. W sumie podoba mi się ta atmosfera nieśpiesznego rozpoczynania dnia, chciałabym częściej móc właśnie tak nakręcać się do codziennej pracy. POPRAWKA! Wczoraj zabrałam do Charlotte moją przyjaciółkę i oprócz wspomnianego wcześniej zestawu jadłyśmy Croque monsieur - zapiekaną kanapkę z szynką, beszamelem i serem Gruyère i była przepyszna!


WORLD PRESS PHOTO 2015


Ta wystawa to moja studencka tradycja. Jak co roku zdjęcia zrobiły na mnie ogromne wrażenie i dały bardzo dużo do myślenia. Na świecie dzieje się mnóstwo naprawdę okropnych rzeczy. Codziennie ludzi tracą życie i zdrowie przez konflikty, a radykalizmy odbierają ludziom wolność. W takich chwilach warto docenić swoją własną codzienność. Polecam Wam wystawę, mnie chwyciła za serce.


To na razie połowa listopada, a mnie udało się zrobić już tyle fajnych rzeczy! Kupiłam sobie nawet zimową kurtkę i szalik (chociaż nie lubię zakupów), ugotowałam risotto dyniowe z gorgonzolą, gulasz z pieczarkami i pysznego kurczaka z kremowym sosie ze śmietanki i czerwonego pesto.




Co u Was? Jak sobie radzicie z jesienią?

A na koniec bonus: piękny, słoneczny Kraków!



środa, 11 listopada 2015

Domowy burger z pulled pork

DOMOWY BURGER Z DŁUGO PIECZONĄ WIEPRZOWINĄ QAFP, PIETRUSZKOWYM PESTO Z ORZECHAMI WŁOSKIMI I BOROWIKAMI W ŚMIETANCE.



Dziś mam dla Was przepis, który zwyciężył w konkursie "Ubierz wieprzowinę QAFP w jesienne dodatki". Zgłosiłam swój pomysł i od ponad tygodnia jestem szczęśliwą mamą nowego robota Bosch MUM 4880, który nie tylko pięknie wygląda, ale przede wszystkim jest solidną i dobrze wyposażoną maszyną!

Przygotowałam przepis na domowego burgera z szarpaną wieprzowiną w przyprawach, którą należy piec 9 godzin, dzięki czemu rozpływa się w ustach, z łatwością dzieli się na włókna, jest soczysta i ma chrupiącą skórkę. Dzięki dodatkowi pietruszkowego pesto z orzechów włoskich, które o tej porze roku są najsmaczniejsze i najbardziej intensywne w smaku, kanapka jest bardzo świeża. Wspaniałym dopełnieniem są szlachetne polskie borowiki w słodkiej śmietance, które sprawiają że całość jest bardzo elegancka i wykwintna. To danie idealne na kolację dla najbliższych. Z podanych proporcji można uzyskać 6 dużych burgerów, ale zostanie jeszcze prawie połowa mięsa, którą z powodzeniem można wykorzystać do kanapek lub wrapów zamiast wędliny. Świetnie będzie pasować także do sałatek lub jako porcja mięsa do obiadu, np. z sosem pieczeniowym.

DŁUGOPIECZONA WIEPRZOWINA (PULLED PORK)

2 kg mięsa wieprzowego ze znakiem jakości QAFP (łopatka, szynka)
Mieszanka przypraw
·         1 łyżka kminu rzymskiego
·         1 łyżka pieprzu Cayenne
·         1 łyżka papryki słodkiej
·         4 ząbki czosnku
·         1 łyżka czarnego pieprzu
·         1 łyżka soli
·         1/3 szklanki cukru
Zalewa do mięsa
·         2 litry zimnej wody
·         1/3 szklanki cukru
·         1/3 szklanki soli
·         4 liście laurowe
·         4 ziarenka ziela angielskiego
·         2 goździki
·         1/2  łyżeczki ziaren kolendry



Mięso dokładnie opłukać i przełożyć do dużego garnka. Wodę wymieszać z solą i cukrem, tak aby się rozpuściły. Dodać do wody listki laurowe, ziele, goździki, kolendrę oraz 2 łyżki mieszanki przypraw. Powstałą zalewą należy zalać mięso i przenieść je w chłodne miejsce na 8 – 12 godzin. Następnie wyjąć z zalewy, osuszyć ręcznikiem i wysmarować pozostałą mieszanką przypraw. Wstawić  mięso do naczynia do zapiekania i piec pod przykryciem około 8 godzin w 100 stopniach. Po tym czasie zwiększyć temperaturę do 150 stopni, zdjąć przykrywkę i piec kolejną godzinę. Wyjąć z piekarnika, odstawić na 30 - 40 min i podzielić dwoma widelcami na włókna. Mięso jest tak miękkie, że samo się odrywa. Nie sposób nie podjadać!

DOMOWE BUŁKI DO HAMBURGERÓW

·         1/2 szklanki ciepłej wody
·         1 szklanka ciepłego mleka
·         3/4 kostki świeżych drożdży
·         1 łyżka cukru
·         3 łyżki masła
·         1 łyżeczka soli
·         1 jajko
·         Sezam lub mak do obsypania bułek
·         1/2 kg mąki + 1- 2 łyżki do obsypania
·         1 łyżka oliwy



Wodę i mleko wlać do dużej misy. Dodać drożdże i cukier i wymieszać. Następnie mąkę, sól i roztopione masło. Wszystko dokładnie wymieszać i przez 7-8 minut wyrabiać elastyczne ciasto, podsypując w miarę potrzeby mąką. Jeżeli ciasto będzie kleić się do ręki można posmarować ją oliwą. Odstawić na 30 min w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Ciasto powinno podwoić objętość.
Ciasto podzielić na 6 równych części i uformować płaskie placki o wielkości dłoni, odstawić na 40 min do napuszenia. Posmarować rozmąconym jajkiem i posypać sezamem lub makiem.
Wstawić do nagrzanego do 200 stopni piekarnika i piec około 20 – 25 min, aż bułki będą rumiane.

PESTO Z PIETRUSZKI, ORZECHÓW WŁOSKICH I OLEJU RZEPAKOWEGO

·         4 garście natki pietruszki (tylko listki)
·         1 garstka obranych orzechów włoskich
·         1 garstka ziaren słonecznika
·         1/3 szklanki oleju rzepakowego tłoczonego na zimno
·         Szczypta soli
·         Szczypta pieprzu
·         2 ząbki czosnku
 Składniki na Pesto wrzucić do misy blendera i zmielić na gładką masę.



BOROWIKI W ŚMIETANIE

·        4 średniej wielkości borowiki
·        1 ząbek czosnku
·        1 łyżka masła
·        1 łyżka oliwy z oliwek
·        2 łyżki natki pietruszki
·        Odrobina soku z cytryny
·        1/3 szklanki śmietanki kremówki
·        Sól, pieprz do smaku

Borowiki wyczyścić bardzo delikatnie nożykiem i pociąć na plasterki. Patelnię delikatnie rozgrzać, dodać masło i oliwę, a następnie pokrojone grzyby. Posypać solą, pieprzem, posiekaną natką i czosnkiem i dusić kilka chwil, a następnie wlać śmietankę, sok z cytryny i doprowadzić do wrzenia. Śmietanka i grzyby utworzą gęsty sos.


SOS MUSZTARDOWO-MAJONEZOWY

·         6 łyżeczek majonezu
·         3 łyżeczki musztardy francuskiej
 Składniki wymieszać.



 ANATOMIA BURGERA

1.       Bułka posmarowana łyżka pietruszkowego pesto
2.       Duża porcja szarpanej wieprzowiny
3.       Plaster czerwonej cebuli, kilka plasterków korniszonów
4.       2 łyżki borowików w śmietanie
5.       Bułka posmarowana sosem majonezowo-musztardowym










poniedziałek, 7 września 2015

DAJWÓR 21, MEAT AND GO, WALENTY KANIA


Dobrze, że nie mieszkam na Kazimierzu. Nie zrozumcie mnie źle, uważam, że to jedno z lepszych miejsc w Krakowie, ale pewnie byłabym wtedy bardzo gruba i z bardzo pustym portfelem. Tempo pojawiania się nowych, ciekawych miejsc z jedzeniem w tej części Krakowa jest szalenie szybkie i nie ma chyba nikogo, kto by za nim nadążył. Tego lata postanowiłam jak najbardziej wykorzystać piękną pogodę i nie siedzieć w domu (czego efektem jest także zaniedbanie bloga), ale dzięki temu odkryłam kilka miejsc zdecydowanie wartych uwagi.
Jakiś czas temu przechodziłam koło Okrąglaka i pomiędzy masami ludzi czekającymi na zapiekanki zauważyłam nowy szyld. Moja ciekawość wzmogła się, kiedy na szybko sprawdziłam nazwę w Internecie i okazało się, że miejsce rekomenduje Wojciech Nowicki. Więcej mi nie trzeba.

Meat & Go, bo tak się to miejsce nazywa, podaje kanapki z wolno pieczonym mięsem. Ale cóż to za mięso! Mięciutkie, aromatyczne, rozpływające się w ustach… Spróbowałam dwóch kanapek, jednej na ostro, a drugiej w stylu Jerk Pork. Obie były świetne, ale ta druga szczególnie urzekła mnie sosem z pomarańczy, rodzynek, wina i goździków. Porcje mięsa w środku są na tyle słuszne, że nawet mój chłopak – mięsożerca był zadowolony. Jeżeli macie ochotę na mięso w bułce, a znudziły już się Wam burgery, nie czekajcie ani chwili i pędźcie do Meat&Go, bo takiego jedzenia  w Krakowie gdzie indziej raczej nie zjecie. Facebook klick!


Kolejnym świetnym miejscem, którego uroki odkryłam stosunkowo niedawno jest plac przy ulicy Dajwór 21 (ochrzczony przez moich znajomych Nowym Placem Hipstera). Stoi już tam kilka mobilnych restauracji, między innymi jedna z tortillami. Niestety, z mięs mają tylko kurczaka, który nigdy nie jest moim pierwszym wyborem, więc pewnie nieprędko się tam wybiorę. Gwiazdą tego miejsca jest jednak wąsaty dżentelmen związany na dobre i na złe z podrobami. Bardzo się cieszę, że ludzie powoli wracają do tych trochę zapomnianych składników potraw, które oprócz tego, że są pyszne, to jeszcze pełne składników odżywczych.
Walenty Kania, bo tak nazywa się ów człowiek, jest autorem książki „Kuchnia dla odważnych. Podroby”. Warto spojrzeć chociażby na spis treści, samych potraw z mózgu jest około stu. Nas podczas wizyty skusiło jednak co innego. Nie zjecie w Krakowie nigdzie takich kiełbas. Są po prostu fantastyczne. Zamówiliśmy jedną baranią i jedną kozią (jedliście kiedyś?) i do dziś nie możemy się zdecydować, która była lepsza. Jest to miejsce, do którego na pewno jeszcze nie raz wrócę i mam nadzieję, że trafię na jakąś potrawę z nerkami. Facebook klick!


Do kiełbas mój chłopak, któremu jedzenia zawsze mało, zamówił jeszcze opiekane ziemniaczki z budki obok (Ziemniaczki na Kazimierzu). Były bardzo smaczne, podobno dwa razy smażone i dwa razy przyprawiane mieszanką przypraw, w której główne skrzypce gra na pewno słodka papryka. Smak bardzo dobrze dopełniał sos majonezowy z chilli. Polecam wszystkim  znudzonym frytkami belgijskimi (ale nie wierzę, że są tacy). Facebook klick!




Tempo zmian na kulinarnym Kazimierzu jest oszałamiające. Bardzo żałuję, że jestem tam stosunkowo rzadko (ale mój portfel mówi co innego). Trochę za to wkurza mnie, że w okolice Rynku całkowicie zalane są zapiekankami i słabym kebabem i wcale nie wygląda na to, żeby coś miało się zmienić. Mam jednak nadzieję, że mylę się w tej kwestii i może wkrótce coś przyjemnie mnie zaskoczy?

wtorek, 11 sierpnia 2015

Wołowina po libańsku z orientalnymi przyprawami i groszkiem



W wakacje czas ucieka mi jeszcze szybciej niż zwykle, ale wcale się tym nie martwię. Podróżuję, relaksuje się i smakuję lato pełnymi garściami. Zaglądam na stragany, odwiedzam ulubione warzywniaki, wcinam bób i tony pysznych słodkich pomidorów. Uśmiecham się do słońca i wszystkich kobiet ubranych w sukienki. Gotuję codziennie, ale raczej klasycznie. A to makaron z sosem ze świeżych pomidorów, a to grillowany filet z indyka czy w wersji super minimalistycznej świeże młode ziemniaki z koperkiem, masłem i jajkiem sadzonym. Wyjątkowo traktuję wyłącznie kuchnię arabską, która jest dla mnie nowym i bardzo ekscytującym kierunkiem. Co rusz wertuję kartki "Jerozolimy" i planując co by tu przygotować na najbliższą kolację dla moich koleżanek -> w tym poście wyjaśniam dlaczego jest to dla mnie ważne. 

  

Panna Malwina jak co roku organizowała Tydzień Kuchni Arabskiej, a ja chociaż nie wzięłam w zabawie udziału przyglądałam się zmaganiom z wielką przyjemnością i postanowiłam przygotować danie, które wyjątkowo mi się z spodobało. Wykorzystałam również przepis na domowe pszenne tortille, które doskonale komponują się z tym mięsnym gulaszem. Jak to wszystko smakuje? Dla mnie to wspaniała odmiana od klasycznego mięsnego sosu z pomidorami. Danie jest bardzo aromatyczne i rozgrzewające, dzięki marchewkom i groszkowi dość słodkie. Dla mnie bomba, bo lubię gotowaną i zapiekaną marchewkę, ale Tomek kręcił na to nosem i swoje marchewki odkładał na bok talerza, aby na samym końcu wylądowały prosto w mojej buzi. Idealnym uzupełnieniem jest kleks gęstego kwaskowego jogurtu, bardzo ożywia całość i dodaje świeżości. Z podanych proporcji można przygotować obiad na 2 dni, bo danie szybko i dobrze się odgrzewa. Można podawać z domowymi tortillami lub ryżem, kuskusem, kaszą bulgur itp.



Składniki:

500 gramów mielonej wołowiny (u mnie dziczyzna)
2 puszki pomidorów krojonych lub 1,5 kg świeżych pomidorów
1 posiekana cebula
3-4 ząbki czosnku 
1 szklanka mrożonego groszku lub świeżego
2 średnie marchewki
olej do smażenia
sól do smaku

przyprawy:
2 ziarenka ziela angielskiego
1/4 łyżeczki ziaren kolendry
1/4 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
1/4 łyżeczki kuminu
1/4 łyżeczki pieprzu
1 suszone chilli (opcjonalnie)

dodatkowo:
natka pietruszki posiekana
gęsty jogurt grecki

Przygotowanie:


Przyprawy mielimy w młynku lub rozcieramy w moździerzu.
Cebulę, czosnek i ewentualnie chilli siekamy drobno, a marchewkę kroimy na plastry. Świeże pomidory rozdrabniamy, ale wcześniej warto je sparzyć w gorącej wodzie i obrać ze skórki. 

Na patelnie wlewamy olej, dodajemy cebulę, czosnek, chilli i marchewkę i delikatnie podsmażamy. Następnie dodajemy mięso i smażymy przez 5-6 minut aż zacznie się robić brązowe, dodajemy mieszankę przypraw i smażymy kolejną minutę. Teraz czas na pomidory i przykrywkę. Danie gotujemy około 20 min, w ostatniej chwili dodajemy groszek mrożony i dodajemy sól i pieprz do smaku. Można podawać od razu, ale można daniu dać spokojnie się przegryźć. Odgrzewane smakuje naprawdę wybornie!

Podawać z dodatkami, jogurtem i pietruszką. 

Smacznego!

Przepis pochodzi z bloga Filozofia smaku.

czwartek, 9 lipca 2015

Zupa botwinkowa z mlekiem kokosowym i imbirem z Jadłonomii


Macie wśród swoich znajomych wegan? Ja osobiście nie znam żadnego, moi znajomi to głównie bardzo zażarci mięsożercy. Chociaż ja też stoję po drugiej stronie barykady jest rzecz, której szczerze weganom zazdroszczę - kulinarnej wyobraźni i odwagi do mieszania tego co pozornie do siebie nie pasuje. Z przyjemnością zaglądam na bloga Jadłonomia, obserwuję Martę na instagramie i bardzo podoba mi się to co robi, jej energia do działania i kreatywność. Chętnie zostałabym jej koleżanką i spróbowała wszystkich pysznych, pięknych i wegańskich smakołyków.

Postanowiłam wypróbować sposób Marty na botwinkową i tym samym wykorzystać to piękne letnie warzywo. Muszę Wam powiedzieć, że byłam zachwycona efektem. Doskonały miks przypraw, lekko wyczuwalna nutka kokosa, piękny i energetyzujący kolor. Taki lekki obiad to dobra propozycja na letnie dni, no może nie tak mocno upalne jak dziś, bo dziś poza chłodnikami na kefirze ciężko było coś wcisnąć. 

Składniki:

1 pęczek botwinki (małe buraczki, łodygi i liście)
1 marchewka
2 ziemniaki
1 pietruszka
2 ząbki czosnku
1/2 puszki mleka kokosowego
2 szklanki bulionu (może być warzywny lub zwykły rosół)
2 łyżki oliwy z oliwek

1/2 łyżeczki mielonego imbiru
1/2 łyżeczki kuminu
1/2 łyżeczki ziaren kolendry
1/2 papryczki chilli lub więcej jeśli lubimy ostre zupy
sól i pieprz do smaku
1 - 2 łyżki soku z cytryny
natka pietruszki do posypania

Przygotowanie:


Chilli i czosnek posiekać drobno, wrzucić do garnka i dodać oliwę z oliwek. Podsmażać przez chwilę na małym ogniu (około 1 min).
Dodać pokrojone w kostkę warzywa: marchew, pietruszkę, ziemniaki oraz buraczki z łodygami i liśćmi, a także roztarty w moździerzu kumin i kolendrę. Wszystko razem dusić pod przykryciem około 15 min od czasu do czasu mieszając.
 Do warzyw dodać bulion i mleko kokosowe i gotować aż warzywa będą miękkie. Na koniec doprawić sokiem z cytryny, solą i pieprzem.

Smacznego!

PS. Oczywiście jak każda zupa najlepiej smakuje na drugi dzień ;)

wtorek, 7 lipca 2015

Wakacyjna wish - lista




Cześć! Wakacje w pełni. Bardzo ciężko jest mi wytrzymać 8 godzin w gorącym jak piekło biurze i czuję się naprawdę szczęśliwa opuszczając krakowski rynek o 16. Pracę nad wielkim exelowskim plikiem i całą stertą faktur umila mi snucie wakacyjnych planów. Postanowiłam zapisać je na "liście rzeczy do zrobienia", aby konsekwentnie je zrealizować. A jakie są Wasze plany na wakacje?

Wakacje zagraniczne
Nie ma przy tym punkcie żadnych kompromisów! Wybieram wycieczkę objazdową - nie jestem typem plażowicza, chociaż oczywiście 2-3 dni z przyjemnością będę się wylegiwać na słońcu i pływać w morzu. Ważnym aspektem wycieczki jest pyszna kuchnia. Dlatego odwiedzę Hiszpanię, Chorwację, Słowenię lub Czarnogórę.

Krótki wypad w Tatry
2 lata temu po raz pierwszy spędziłam wakacje w górach. Był to dla mnie najpiękniejszy urlop! Chodzenie spać o 22 i pobudka o 6 rano wcale mi nie przeszkadzały, a zapierające dech widoki rekompensowały nawet najcięższe podejścia.

Piknik nad Wisłą
To plan na najbliższe tygodnie. Będzie lemoniada, bagietki, pleśniowe sery i sukienki w kwiatki oraz oczywiście moi przyjaciele.

1 dniowa wycieczka do Sandomierza
Ostatnia moja wizyta w tym mieście miała miejsce jakieś 15 lat temu. Po lekturze Ziarna Prawdy to miasto wydaje mi się być magiczne.

Ognisko dla moich znajomych w Masłowie
W moim domu rodzinnym jest naprawdę dużo fantastycznych miejsc do piknikowania i ognisk. Żałuję, że tak rzadko z nich korzystam!

Wycieczka po górach świętokrzyskich
Najtrudniej docenić to co ma się pod nosem!

Rowerowy wyjazd do Tyńca
Od prawie 6 lat mieszkam w Krakowie i aż głupio mi się przyznać, że nigdy nie byłam na rowerowej wycieczce w Tyńcu. Poza tym mam nadzieję, że jeszcze pamiętam jak jeździ się na rowerze.

Organizacja kolacji w stylu arabskim dla moich przyjaciół
To dla mnie zupełnie egzotyczny i bardzo pociągający kierunek. Nie mogę się doczekać tego wyzwania! Na imieniny w tym roku  ostałam książkę "Jerozolima" i zamierzam ją porządnie przestudiować i posmakować!

Wycieczka do Zamku w Łańcucie  
 I najpiękniejszej storczykarni w Polsce. Przy najbliższej wizycie w Rzeszowie, w rodzinnych stronach mojego chłopaka na pewno sobie nie odpuszczę.

Escaperoom
Pierwszy raz przeczytałam o takiej atrakcji na blogu Stlyledigger i bardzo spodobał mi się pomysł rozwiązywania zagadek wspólnie ze znajomymi.

piątek, 3 lipca 2015

Krewetki z czosnkiem z patelni


Najprostszy i bardzo smaczny sposób na przygotowanie krewetek. Chilli, pietruszka, czosnek, chlust wina i po 15 minutach można się cieszyć aromatyczną i smaczną kolacją lub ekspresowym obiadem. Przepis jest prosty i spodoba się zarówno laikom, jak i koneserom tych skorupiaków. Można go oczywiście zabrać ze sobą na wakacje, wykorzystać świeże krewetki i rozkoszować się tym co najlepsze w życiu przy grillu w słonecznej Hiszpanii lub Chorwacji (przynajmniej taki jest mój plan na sierpniowy urlop).


Wszyscy, którzy nie mają pozytywnych doświadczeń z krewetkami zachęcam, aby dali im jeszcze jedną szansę, bo smaki zmieniają się co 5 lat. Sama wspominam swój "pierwszy raz" z owocami morza jako dość traumatyczny. Pizza w Dagrasso na wagarach w trzeciej klasie liceum. Brrr na samo wspomnienie aż jeży mi się skóra na karku. Śmierdzące i gumowate krewetki, dziwne kalmary i różne inne nierozpoznawalne dla mnie wtedy składniki, a w konsekwencji i ból brzucha sprawiły, że na długie lata patrzyłam z obrzydzeniem na wszystkie rodzaje owoców morza. Aż wreszcie zjadłam pyszne krewetki na konferencji w Niemczech i doskonałe mule w Brukseli i pokochałam smak owoców morza!
W tym przepisie aromatyczny sos z wina, masła i czosnku aż prosi się, żeby zamoczyć w nim kawałki świeżego pieczywa. Polecam!


Składniki:

250 gramów krewetek vannamei*
papryczka chilli (u mnie całe świeże peperroni)
3 - 4 ząbki czosnku
4 łyżki masła
3 łyżki oliwy z oliwek
pół pęczka natki pietruszki
5 - 6 łyżek białego wytrawnego wina
1/2 cytryny
sól morska do smaku

*są już oczyszczone.

do podania: bagietka lub inne pieczywo

Przygotowanie:

Krewetki rozmrozić, np. przelewając letnią wodą na sitku, a następnie osuszyć papierowym  ręcznikiem i odłożyć na talerz.
Czosnek, pietruszkę i chilli drobno posiekać. Na patelni roztopić połowę masła i 2 łyżki oliwy, dodać chilli oraz czosnek, kilkanaście sekund podgrzewać. Następnie wrzucić osuszone krewetki i dokładnie minutę smażyć z jednej strony (nie mogą na siebie zachodzić).
Dodać wino i przez chwilę odparowywać, następnie przekręcić krewetki na drugą stronę i smażyć kolejną minutę. Przez kolejne pół minuty podsmażać grzbiety krewetek. Zdjąć z ognia, dodać pozostałe masło i  oliwę, posypać solą morską, pietruszką i dobrze wymieszać. Podawać od razu z chrupiącą bagietką.



PS. Takie śniadanie zaserwowałam koleżance pewnego sobotniego poranka.

Przepis pochodzi z Kwestii Smaku.

czwartek, 2 lipca 2015

Weselny survival - czyli jak przetrwać wesele i nie zwariować


Cześć!Sezon weselny w pełni, więc dziś podzielę się moimi weselnymi doświadczeniami. Byłam gościem weselnym już 20 razy i obserwowałam przygotowania takiej imprezy z kilku perspektyw. Dzięki tym doświadczeniom stworzyłam listę przykazań, o których należy pamiętać, aby dobrze się bawić na weselu.

Załóż wygodne ubranie
Nawet najpiękniejsza sukienka będzie się kiepsko prezentować, jeśli będzie niewygodna. Naprawdę nie ma sensu inwestować pieniędzy w za ciasne i krępujące ruchy kreacje. Na weselach wcale nie trzeba zakładać wieczorowych sukni, można spokojnie wybrać coś lekkiego i zwiewnego.

Moim zdaniem nie jest dobrym pomysłem zakładanie najwyższych możliwych szpilek, w których dodatkowo nie potrafi się postawić jednego stabilnego kroku. Zazwyczaj osoby w takich butach po niecałej godzinie od rozpoczęcia imprezy maszerują po spakowane do reklamówki baletki. Amatorszczyzna. Lepiej wybrać wygodne buty na średnim obcasie, w których spokojnie można wytrzymać do 12 w nocy (później i tak nikt nie zwraca na to uwagi) lub od początku być w płaskich butach. Współczesny weselny dresscode daje naprawdę dużo swobody w zakresie stroju.

Szczerze odradzam również w tym punkcie modelującą bieliznę. Do obiadu można jeszcze jakoś w niej wytrzymać, ale później jest to największa katorga!

Jedz połowę porcji

Te kilka krótkich chwil na weselu przed podaniem rosołu to zazwyczaj najbardziej sztywne i nudne momenty imprezy. Wszyscy oglądają się na boki i zastanawiają czy wypada wypić już pierwszy kieliszek wódki czy smętnie czekać na jedzenie, a wtedy pusty brzuch burczy najgłośniej jak tylko potrafi. Warto jednak w tym momencie zrobić chłodną kalkulację - czy się objeść krańcowo przy obiedzie czy jednak zostawić sobie trochę miejsca na inne dania. Ja zawsze jem połowę i próbuję wielu rzeczy przez całą noc.

Nie mieszaj alkoholu, ale pij!

Moda na wiejskie stoły trwa. Nie pamiętam wesela, na którym nie było kącika z wiejską kiełbasą, pieczoną szynką i smalcem oraz pokaźnym zbiorem domowych nalewek i bimbru. Chociaż jestem fanką takich alkoholowych smakołyków, staram się nie napełniać kieliszka bimbrem zbyt często. Mieszanie alkoholu zazwyczaj kończy się źle, dlatego lepiej trzymać się jednego gatunku (sprawdzone na własnej skórze).

Odradzam też całkowitą alkoholową wstrzemięźliwość. Może się tak zdarzyć, że jakieś jedzenie na weselu nie będzie do końca świeże, a alkohol może nas wtedy uratować.

Nie zabieraj osoby towarzyszącej na siłę

Nie wszyscy znajdują swoją drugą połówkę w tym samym czasie i nie ma co się tego wstydzić. Jeśli nie macie partnera lub przyjaciół, z którymi dobrze się czujecie i bawicie, nie ma sensu zapraszać kogoś obcego, aby coś udowodnić rodzinie lub znajomym. Doskonale można bawić się z bratem, siostrą, kuzynami czy znajomymi!

Jeśli jesteś kiepskim tancerzem/tancerką unikaj tańców w parze

Potrafię tańczyć w parze tylko z Tomkiem i z moim Tatą, a tańce z pozostałymi mężczyznami na świecie to dla mnie największa katorga i unikam ich jak ognia! Sprytnie uciekam wtedy do kółka i sprawa rozwiązana. No chyba, że jakiś wujek wyjątkowo chce mi pokazać, że Polka to najlepszy taniec. Na szczęście po tym jak kilka razy podepcze świeżo wypastowane buty zwyczajnie daje sobie spokój.

Pij wodę z cytryną lub mineralną zamiast słodkich napojów 

Dzięki temu unikniesz kaca, a dodatkowo bąbelki nie zabiorą Ci cennego miejsca w żołądku (lepiej w końcu zjeść porcję pieczonej szynki z chrzanem). Im więcej wody tym lepiej dla Twojego ciała. Po powrocie do domu wmuś w siebie najwięcej wody jak tylko możesz i koniecznie postaw butelkę przy łóżku!

Porządnie wymocz stopy po powrocie do domu

Tego triku nauczyła mnie moja Mama, która jest prawdziwym weselnym weteranem i doskonałą tancerką, co więcej - wszystkie imprezy zaczyna i kończy w butach na wysokim obcasie. Dzięki niej zawsze, ale to absolutnie zawsze po powrocie z wesela do miski wsypuje łyżkę soli kuchennej, odrobinę pachnącego żelu pod prysznic i ciepłą wodę, a później moczę stopy przez 10 - 15 min. Cała opuchlizna schodzi, a ja na drugi dzień bez problemu zakładam eleganckie buty.

Jeśli nie chcesz wyglądać jak zombie - zmyj makijaż

Nawet po mocno zakrapianych imprezach, na całkowitym autopilocie zawsze zmywam makijaż. Raz, że dzięki temu skóra się nie starzeje, dwa na drugi dzień wygląda dużo lepiej! W czasie moczenia stóp robię demakijaż (płyn micelarny + waciki wcześniej przynoszę sobie do pokoju). Następnie myję zęby i idę spać.

Po zastosowaniu tych tricków na drugi dzień wstaję wypoczęta i mam ochotę na poprawiny!

A jak Wy radzicie sobie z weselami?



środa, 20 maja 2015

Wołowina po burgundzku



Są przepisy, do których zbieram się miesiącami. Bardzo długo marzyłam o przyrządzeniu wołowiny po burgundzku, ale każda okazja wydawała mi się zbyt błaha dla tego dania.
Ostatecznie film Julie vs. Julia obejrzany jeszcze zimnym marcowym wieczorem przekonał mnie, że święta wielkanocne to najlepszy czas na przygotowanie tej wykwintnej potrawy.

Jest to koronne danie kuchni francuskiej, pełne głębokiego i intensywnego smaku czerwonego wytrawnego wina, przełamane słodkością pieczonych marchewek i doskonałe dzięki idealnie kruchym pieczarkom. Długie i powolne pieczenie sprawia, że wołowina rozpływa się w ustach. Doskonałym dodatkiem jest po prostu chrupiąca domowa bagietka (u mnie z przepisu Kwestii Smaku), ale świetnie będą też pasować pieczone ziemniaki, ryż czy kasza. Nie jest to jednak tani obiad, chociaż taką porcją spokojnie nasyci się 6 - 8 osób. Lista składników jest dość długa, a i ich ceny są stosunkowo wysokie. Dlatego wołowina po burgundzku potrzebuje specjalnej oprawy. Niech leje się czerwone wino, a na białym wykrochmalonym obrusie stoi najlepsza zastawa. Zatrzymajmy się, by cieszyć się piękną i magiczną chwilą. Bo taki gulasz przygotowuje się dla ludzi, których się szczególnie kocha.

Polecam to danie na wyjątkową, ważną okazję. Niech uświetni wasze stoły podczas rocznicy ślubu rodziców, urodzin ukochanej babci czy przyjęcia urodzinowego. Jest pełne aromatów i eleganckie. A pachnie tak wspaniale, że nie sposób nie poprosić o dokładkę.

Składniki

1 - 1,2 kg wołowiny do gulaszu, np. udźca
250 gramów wędzonego surowego boczku (może być w kawałku lub w plastrach)
6 szalotek (około 0,5 kg)
250 gramów małych pieczarek
2 duże marchewki pocięte w plastry
1 butelka wina
1 - 1,5 szklanki bulionu
3 ząbki czosnku
2 listki laurowe
3 ziarenka ziela angielskiego
1 łyżeczka suszonego tymianku
0,5 łyżeczki suszonego rozmarynu
sól i pieprz
olej rzepakowy do smażenia
2 łyżki masła
natka pietruszki
ręczniki papierowe


Przygotowanie:


Wołowinę umyć, pociąć na duże kawałki i dokładnie osuszyć papierowym ręcznikiem.
Boczek pokroić w drobną kostkę, szalotki na ćwiartki, marchewki na plastry. Na dużej patelni podsmażyć boczek i przełożyć go do dużego naczynia żaroodpornego z grubym dnem. Na tłuszczu wytopionym z boczku szybko podsmażyć cebulę i zmiażdżone ząbki czosnku, a potem również przełożyć je do garnka.

Następnie dodawać po łyżce oleju i odrobinie masła, mocno rozgrzać i smażyć kawałki mięsa na brązowo. Pamiętajcie, mięso nie może się dotykać, bo temperatura na patelni spadnie i zacznie się dusić. Julia Child obcięłaby za to ręce! Mięso smażyć partiami, porządnie solić po zdjęciu z patelni i przekładać do naczynia z warzywami. Jest to najbardziej żmudna i pracochłonna część gotowania tego wspaniałego dania.

Kiedy całe mięso będzie podsmażone dodajemy zioła: listki, ziele, całe ziarna pieprzu, tymianek i rozmaryn oraz pokrojoną marchewkę. Na patelnię przelewamy bulion i delikatnie podgrzaamy, aby zebrał cały tłuszcz ze smażenia, a potem zlewamy do naczynia. Następnie wlewamy podgrzane wino. Jeśli całe się nie zmieści od razu, można dodawać je stopniowo.

Naczynie należy przykryć i wstawić do rozgrzanego do 170 stopni piekarnika. Po około godzinie dodać pieczarki i piec jeszcze dodatkową godzinę lub godzinę i pół. Po tym czasie mięso będzie się rozpływać w ustach! Teraz jest czas na dodanie odpowiedniej ilości soli, gulasz potrzebuje jej naprawdę dużo. Każdą porcję wołowiny po burgundzku posypujemy posiekaną pietruszką, dzięki temu wygląda pięknie i smakuje świeżo.


Smacznego!

Korzystałam z przepisu Natalii z Poezji Smaku



wtorek, 5 maja 2015

Jak mądrze robić zakupy


Cześć! Dziś kilka wskazówek dotyczących mądrych zakupów. Mądrych, czyli takich, które nie zabierają ogromnej ilości czasu i pieniędzy, a pozwalają napełnić lodówkę i spiżarnię fantastycznymi produktami wysokiej jakości.

Planuj swoje zakupy!

Planowanie to najważniejsza część zakupów! Bez listy czuję się w sklepie jak dziecko we mgle, zamiast konkretnie i szybko załatwić sprawę, szwendam się między półkami i wrzucam do koszyka wspaniałe "okazje" zapominając o podstawach. Dlatego zanim wybiorę się na duże zakupy (zazwyczaj raz w tygodniu) robię przegląd lodówki, zamrażalnika i szafek z zapasami.
Później mniej więcej planuję co chcę jeść w najbliższym tygodniu (obiady i drugie śniadania w pracy) i już wiem co trzeba kupić.

Stwórz swoją bezpieczną bazę produktów

Czyli listę rzeczy, z których zawsze możesz coś ciekawego przygotować lub po prostu wziąć ze sobą do pracy. Dla mnie i Tomka takimi produktami są: twaróg, jogurty naturalne, mozzarella, makaron dobrej jakości, oliwa z oliwek, pumpernikiel, warzywa, pomidory w puszce, jajka. Przy każdych zakupach te produkty lądują w koszyku, a my czujemy się bezpiecznie, bo nawet w przypadku nagłego ataku wilczego głodu możemy w kilka chwil przygotować coś dobrego bez wychodzenia z domu. Np. makaron z sosem pomidorowym, jajka w pomidorach czy omlet. Co tydzień zmieniają się dodatki, raz kupujemy zieloną sałatę, raz zajadamy się rukolą, a innym razem wcinamy białą kapustę.

Korzystaj z promocji, ale rozważnie!

Mieszkam koło Almy i to w tym sklepie najczęściej robię zakupy. Często korzystam z promocji, ale nigdy nie kupuję więcej niż jesteśmy w stanie zjeść. Jeśli w promocji jest mój ulubiony włoski makaron kupuję od razu kilka paczek, tak samo postępuję w przypadku pomidorów w puszce, kasz, ryżu czy puszkowanych ryb. Często kupuję w promocji rzeczy, które w normalnej cenie są dla mnie drogie. Dzięki temu sięgam po smaczniejsze i lepsze produkty i nie rujnuję swojego portfela. Nie kupuję dużych ilości świeżych warzyw, jeśli nie mam pomysłu na ich wykorzystanie i wiem, że nie zdążę ich zużyć przed zepsuciem. Warzywa czy wędliny lepiej kupować w mniejszych ilościach i często. Chociaż polecam w ogóle przestać kupować te ostatnie, bo ich jakość jest coraz gorsza i naprawdę ciężko znaleźć smaczną kiełbasę, czy szynkę z dobry składem.


Pamiętaj o różnorodności

Każde nawet najlepsze danie po pewnym czasie zaczyna się nam nudzić. Nie przesadzaj więc z częstotliwością gotowania ulubionych potraw. Ja np. bardzo lubię twaróg wymieszany ze śmietaną, kawałkami rzodkiewki i szczypiorkiem, ale często doprawiam ser świeżą bazylią i suszonymi pomidorami lub czerwoną papryką i plastrami świeżego chrupiącego ogórka. Dzięki temu biały ser nigdy mi się nie przejada i zawsze traktuję go jako rarytas. Chociaż bardzo lubię makaron, nie jem go częściej niż raz w tygodniu. I to samo polecam Wam. Raz kasza jaglana, raz razowy makaron, raz pieczone ziemniaki.


Zrób listę swoich ulubionych dań oraz tych, które chcesz zrobić w najbliższym czasie

Ten punt nierozerwalnie wiąże się z bezpieczną bazą produktów. Dla niektórych makaron ze szpinakiem czy pierś z kurczaka z grilla to standardowe, niemalże codzienne pozycje w obiadowym menu. Posiadam też listę takich dań, np. stek, pieczony pstrąg czy grillowany łosoś, czyli bezpieczne wybory, ale lubię stawiać sobie kulinarne wyzwania i przynajmniej raz w tygodniu przygotowuję zupełnie nową potrawę, która z czasem może wylądować na "bezpiecznej" liście. Dzięki cotygodniowym eksperymentom nauczyłam się robić fantastyczne curry, gulasz z cieciorki czy zupę brokułową oraz otworzyłam się na zupełnie nowe i ciekawe smaki.

Wykorzystuj resztki i dokupuj tylko to co musisz

Mieszaj, miksuj, dodawaj, twórz swoje ulubione kompozycje. Z doświadczenia wiem, że prawie wszystko zapakowane do placka tortilli lub naleśnika smakuje pysznie. Chyba, że jest to pasztet...
Bardzo rzadko wyrzucam jedzenie. Po pierwsze przez to, że nauczyłam się efektywnie robić zakupy i nie kupować więcej niż potrzebuję, a po drugie dlatego, że zawsze wykorzystuję resztki. Końcówka sałatki colesław doskonale smakuje w kanapce z szynką, odrobina domowego masła orzechowego ożywi nawet najprostszy sos sałatkowy, a kromki czerstwego chleba świetnie się sprawdzą w roli grzanek z oliwą i mozzarellą lub domowej bułki tartej.


A jakie są Wasze patenty na udane zakupy? Który z punktów wykorzystujecie u siebie?



niedziela, 3 maja 2015

Tort czekoladowo-miętowy


Tort czekoladowo-miętowy, który na zawsze zostanie dla mnie tortem niezgody.

Pierwszy raz

Smak pastylek After Eight albo się kocha albo nienawidzi. Mało kto pozostaje wobec niego obojętny. Znam dwóch największych fanów tych słodyczy, mojego Tatę i mojego chłopaka, który jeśli ma tylko okazję zawsze wybiera miętowe lody, czekolady i batoniki. Przygotowując dla ostatniego urodzinową niespodziankę wiedziałam, że muszę ten smak wykorzystać. Znalazłam na Moich Wypiekach odpowiedni przepis, kupiłam składniki, chytrze ukryłam je w czeluściach lodówki i przygotowałam wymarzony tort. Pierwszy raz wyszłam poza bezpieczny i znany mi teren tortów na biszkopcie ze śmietankowym kremem i kwaskowymi owocami. Tort wyszedł naprawdę wspaniały, mocno czekoladowe ciasto, orzeźwiający, lekki krem i polewa z gorzkiej czekolady. 
Podczas urodzinowej imprezy wszyscy go chwalili, komentowali i prosili o dokładkę, a ja sama w życiu nie byłam bardziej dumna ze swojego wypieku! Czym prędzej chciałam go znów przygotować i umieścić na blogu.

Drugie podejście i totalna katastrofa

Urodziny Taty, fana czekoladowo-miętowych cukierków i miętowych likierów to chyba doskonała okazja do przygotowania tego ciasta, prawda? Znów zabrałam się za "knucie" i skrycie kupowałam składniki dzieląc się z Mamą zadaniami.

Jadąc do domu byłam więc podekscytowana, przekonana że zdjęcia wyjdą wspaniałe, a Tata będzie szczęśliwy. Po wejściu do domu zauważyłam przykryty pod bawełnianą ściereczką kakaowy biszkopt. Wyrośnięty, dostojny i piękny jak nigdy wcześniej i moją Mamę, która chciała podobno odciążyć mnie od obowiązku pieczenia blatów do ciasta. Każdy kto mnie zna wie, że dla mnie to niedźwiedzia przysługa. Kocham piec i lubię wszystkiego sama dopilnować! Łzy cisnęły mi się do oczu, bo umawiałyśmy się na coś innego, a moja Mama musiała postawić na swoim. Zamiast super ekscytującego kulinarnego przeżycia znów robiłyśmy tort o smaku takim jak zawsze: śmietanka, kawa, kakao i kwaśny mus porzeczkowy. 

Nie żeby te smaki były złe, o nie. Są doskonałe, ale zawsze te same. Pieczemy w domu torty przynajmniej 4 razy do roku i zawsze smakują tak samo - albo krem jest kawowy, albo biszkopt nasączony jest kawą i posypany warstwą tartej czekolady, albo śmietanka ma w sobie kawałki czekolady. To nasz domowy cukierniczy comfort zone. Tort prezentował się w ten sposób, śliczny jak zawsze. 





Niestety cały weekend nie mogłam Mamie wybaczyć, że pokrzyżowała mi plany. Docinałam jej w każdym możliwym momencie, złośliwe komentarze same cisnęły mi się na usta, a ja nie mogłam przełknąć tej strasznej dla mnie straty. Całe 2 dni myślałam o torcie i o tym, że muszę koniecznie czym prędzej go upiec i zrobić na złość Mamie. Aż mi wstyd za tę motywację...

Sukces i pełna satysfakcja?

W zeszłą niedzielę wpadli do mnie rodzice. Postanowiłam czym prędzej zabrać się za ciasto. Wstałam o 7, pobiegłam do sklepu i zabrałam się za pieczenie. Towarzyszyły mi mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo cieszyłam się z tego wspaniałego tortu, z drugiej źle mi było z emocjami, które towarzyszyły drugiej "nieudanej" próbie. Postanowiłam przeprosić Mamę za paskudne zachowanie i pełne goryczy docinki dla jej bezpiecznych smaków i rządzenia we własnej kuchni. W końcu to jej kuchnia, a ja nauczyłam się tam prawie wszystkiego. Przy rozmowie dowiedziałam się, że Mamie wcale nie było miło z wspomnieniem nieszczęsnego tortu i było jej zwyczajnie przykro.


Wnioski na przyszłość

Czasem warto opuścić swoją strefę komfortu i spróbować nieco innych wrażeń, smaków i doznań. Nie wolno jednak nikogo zmuszać do czegoś na co nie jest gotowy. Dla jednych zmiana rodzaju masła lub sposobu smażenia jajecznicy to już duży szok, a inni (w tym ja) nie lubią dwa razy chodzić tymi samymi kulinarnymi ścieżkami. Zamiast się boczyć i wzniecać w sobie żar złych emocji, złości i goryczy lepiej po prostu się dogadać. I to tego Was wszystkich zachęcam. Nie pieczcie nikomu na złość, to się zwyczajnie nie opłaca. 

Wracając do tortu...

Jest naprawdę wyjątkowy. Myślę, że posmakuje nawet tym, którzy omijają miętowe lody szerokim łukiem. Wbrew pozorom jest bardzo prosty w przygotowaniu, a prezentuje się naprawdę wspaniale. Nigdy wcześniej nie jadłam podobnego ciasta, intensywnie czekoladowego, gęstego, ale jednocześnie lekkiego jak piórko. Żaden tradycyjny biszkopt nie dorasta mu do pięt! Kto z Was się na niego skusi? Z podanej poniżej proporcji wychodzi tort dla 8-10 osób.



Składniki na formę 18 cm:

Ciasto:
3/4 szklanki mąki pszennej 
1/3 łyżeczki sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/3 kostki masła
1/2 tabliczki gorzkiej czekolady
1/3 szklaki kakao
2 średniej wielkości jajka
1/2 szklanki cukru
2-3 łyżki cukru z wanilią
1/3 szklanki kwaśnej gęstej śmietany 18%

WSZYSTKIE SKŁADNIKI MUSZĄ BYĆ W TEMPERATURZE POKOJOWEJ

Masło i czekoladę rozpuścić na małym ogniu lub w kąpieli wodnej, dodać przesiane przez sito kakao, odstawić do przestudzenia.

Mąkę, sodę i proszek do pieczenia przesiać i odstawić.

Jajka ubić z cukrami na gęstą puszystą masę. Dodać przestudzoną czekoladę i zmiksować mikserem.

Następnie dodawać raz łyżkę śmietany, raz łyżkę przesianej mąki z proszkiem i mieszać szpatułką lub łyżką, nie mikserem. Ciasto ma zbitą, dość gęstą konsystencję. Przełożyć do formy wyłożonej papierem do pieczenia i piec około 45-50 min w 170 stopniach. Po tym czasie wyłączyć piekarnik i stopniowo studzić ciasto. Najpierw trzymać w zamkniętym piekarniku przez 5-7 min, później delikatnie uchylić drzwiczki na 5-7 min, następnie całkowicie otworzyć drzwi piekarnika. Po 10-15 minutach studzić ciasto na kratce aż będzie lekko ciepłe. Wtedy można je wyjąć z formy i odstawić do całkowitego wystudzenia.

Nasączenie:
1/2 szklanki wody
kilka kropel miętowych (zwyczajnych z apteki za 3 zł)
opcjonalnie likier miętowy*

Kiedy ciasto czekoladowe będzie całkowicie zimne, można je przeciąć ostrym i długim nożem na 3 części. Każdą część delikatnie nasączyć. Ciasto samo w sobie nie jest suche jak biszkopt.
Pamiętajcie, że na wierzch najlepiej będzie się nadawać idealnie płaski spód.
*można też użyć zaparzonej miętowej herbaty lub świeżej mięty

Zielony krem miętowy
250 gramów mascarpone
200 ml śmietanki 36%
1,5 łyżki cukru pudru
1 tubka zielonego barwnika Dr'Oetkera (nie mam doświadczenia z innymi)
krople miętowe do smaku (u mnie około 35-40)

Zimną śmietankę, mascarpone i cukier zmiksować razem, dodać barwnik. Do zielonego kremu dodawać krople do smaku. Krem podzielić na 3 mniej więcej równe części.

Na pierwszy nasączony blat wyłożyć porcję kremu, przykryć drugim blatem i drugą porcją kremu. Na koniec położyć 3 i ostatni blat czekoladowy. Pozostałym kremem udekorować boki. Najlepiej i najwygodniej użyć do tego dużego gorącego noża. Ja zawsze mam w kubeczku wrzątek i moczę w nim przez chwilę nóż i równomiernie rozprowadzam krem.

Czekoladowa polewa
3/4 tabliczki gorzkiej czekolady
2-3 łyżki masła lub oleju kokosowego
3-4 łyżki śmietanki 36%

Masło lub olej kokosowy rozpuścić. Dodać połamaną czekoladę, odstawić aż się zrobi miękka i dokładnie wymieszać z masłem. Na koniec dodać śmietankę. Całość przestudzić przez 5-10 min, aż zacznie gęstnieć. Polewę wylać na sam środek ciasta i nożem równomiernie rozprowadzić po brzegach, aż zacznie spływać i tworzyć fantazyjne wzory. Odstawić do lodówki na co najmniej godzinę. Można udekorować tort listkami świeżej mięty. Moim zdaniem w tej wersji jest najładniejszy.



Przepis pochodzi ze strony Moje Wypieki, która jeszcze nigdy mnie nie zawiodła.







wtorek, 31 marca 2015

Ciasto marchewkowe z mleczną czekoladą od Liski z White Plate



Cześć!

Jak zdążyliście pewnie zauważyć w tym poście  ostatnio przybyło mi kilka kulinarnych książek. Wszystkie pięć nowości to wspaniałe prezenty. Dzisiaj pokażę Wam przepis z książki Liski z bloga White Plate. Lubię tę pozycję za proste, domowe przepisy i takie zwyczajne ciepłe zdjęcia. Z przyjemnością czytam komentarze i uśmiecham się na widok fotografii każdego deseru czy ciasta, które ma swoją historię i budzą w autorce przyjemne wspomnienia. Chociaż wiele słyszałam o bananowym chlebku z karmelem, zdecydowałam się z prostej przyczyny upiec właśnie to ciasto. Wszystkie niezbędne składniki były w domu, a w deszczową, zimną i wietrzną sobotę nikt nie ma ochoty wyściubiać z domu nosa. Zakasałam, więc rękawy i zabrałam się do pracy, a po 30 minutach pachnące i aromatyczne ciasto trafiło do piekarnika. 

Ten marchewkowy placuszek smakuje zupełnie inaczej od mojego wcześniejszego przepisu. Ciasto jest dużo bardziej zbite i ciężkie. Ale też wilgotne i sycące. Jeden kawałek jest wystarczający, żeby zaspokoić mały głód. Świetnie nadaje się do spakowania w pudełko na drugie śniadanie w pracy czy szkole. Ja tradycyjnie przygotowałam podwójną porcję - w moim domu mieszkają same łasuchy. Więc zanim zabierzemy się za kręcenie wielkanocnych bab i faszerowanie jajek, polecam Wam coś zwyczajnego, codziennego i bardzo smacznego. W końcu każdy dzień powinien być wyjątkowy!




Składniki (na jedną długą keksówkę):

4 duże jajka
3/4 szklanki cukru*
3/4 kostki masła (150 gramów) roztopionego i przestudzonego
2 szklanki mąki pszennej
3 duże marchewki starte na tarce(około 400 gramów)
1 tabliczka mlecznej czekolady (posiekana)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka przyprawy do piernika

Przygotowanie:

Masło roztopić i przestudzić.
Jajka ubić z cukrem na puszystą masę. Stopniowo dodawać masło i miksować do połączenia. Następnie dodać przesianą mąkę, proszek, sodę i przyprawy i drewnianą łyżką wszystko wymieszać. Dodać startą marchewkę i posiekaną czekoladę i wszystko jeszcze raz dokładnie wymieszać.
Surowe ciasto przelać do keksówki wyłożonej papierem do pieczenia i piec 60 min w 180 stopniach. Ja wszystkie ucierane ciasta wkładam do zimnego piekarnika, żeby ładnie i równo wyrosły, a nie spiekały się od razu.
Po upływie 60 min wyłączyć piekarnik i jeszcze 5 min trzymać w zamkniętym piekarniku. Następnie wyjąć, postawić na kratce i ostudzić.

Smacznego!

*Jeśli lubicie bardzo słodkie ciasta, dodajcie odrobinę więcej cukru. Ja w każdym przepisie staram się go dodawać jak najmniej.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...